wtorek, 24 maja 2011

Streetwaves 21.05 Gdansk Nowy Port, Brzeźno

     Ciężko było mi się za to zabrać bo opisanie wszystkiego co miało tam miejsce jest zadaniem dość karkołomnym ale spróbuje. Zacznę od tego że, niestety nie mogłem być w piątek w Gdańsku na dworcu ze względu na prace ale cóż... taka karma
     Wyruszyliśmy z J koło 12 zatłoczoną kolejką w stronę Gdańska. Po trzech godzinach snu nie było ze mną najlepiej, ale parę piwek postawiło mnie na nogi. Wysiedliśmy w Stoczni, tramwaj i po 1,5 g byliśmy na miejscu. Jak wygląda Nowy Port opisywać nie trzeba ale to taki gdański odpowiednik Chyloni :). Pierwsze koncerty odbywały się w podwórkach, między starymi kamienicami. Ciężko oddać atmosferę panującą ale jest to bardzo dziwne i zarazem fajne uczucie.Na trzy pierwsze koncerty nie dotarliśmy dlatego zaczęliśmy od La Batard de la Raison czyli Rozumu Bękart. Było to trio klawisz, kontrabas, wokal wspomagani momentami przez podkłady z kompa. Hip hopo - jazz tak bym to określił. Muzyczka muzyczką ale to co słowami wyczyniał bękart to najwyższa półka. Polecam gorąco, przezabawne teksty i pozytywny klimat, a dzieciaki obsypujące tego wąsatego jegomościa (styl pana 100%) - bezcenne.






    
     Następny w rozkładzie był koncert Lipa Li akustycznie, dwa podwórka dalej. Tutaj, co było do przewidzenia, o dobre miejsce było trudno bo ludków już znacznie więcej. Lipa jest z Nowego Portu więc atmosfera super i widać było że cieszy go ten występ. Pomijając drobne problemy z nagłośnieniem chłopaki dali naprawdę fajny koncert, którego zwieńczeniem był Nóż w wersji akustycznej (nice).Trzy metry obok Lipy stał dumny tata śpiewając wszystkie teksty z synem (nie do mikrofonu niestety), a w oknach ludzie domagali się jeszcze jednego numeru więc naprawdę miłe wydarzenie.







Kolejne atrakcję (tak to nazwijmy) to koncert pana Józefa (w stroju kapitana) na akordeonie koło złomowca. Tu o muzie niewiele mam do powiedzenia ale klimat - czad





     Dalej pomknęliśmy w stronę latarni morskiej i nabrzeża na dalsze eventy. Jako pierwsi wystąpili Den Vita Ornen Och Tre Kronor z recitalem piosenek Krzysztofa Klęczona - najdziwniejszy koncert streetwaves. W/w to dwóch panów - gitarzysta i szwedzki wokalista. No i pan ze Szwecji próbował mówić w naszym, jakże łatwym dla obcokrajowców języku. Przy nim Czesław Śpiewa mógłby wykładać filologię polską. Żadnego numeru nie zagrali w całości czy bez przerwy, natomiast wielce ubawili ludzi (to chyba dobrze). Najbardziej trafne było chyba podsumowanie mojego szwagra, który stwierdził że ten koncert był bardzo pozytywny, ponieważ pokazywał że każdy z nas ma szanse zaistnieć :)))) Po tej zabawnej porażce wystąpił duet Hator Hator. Muzyka drone, ambient świetnie pasowała do portowego klimatu a wszystko zmiękczone było bardzo ładnym, ciepłym damskim wokalem.









Po tych koncertach nastąpił przemarsz z bucika do Brzeźna. Na pierwszą kapele się nie wyrobiliśmy, ponieważ postanowiliśmy coś zeżreć i chwile odsapnąć. Zjedliśmy obiadek w barze na plaży w super chilloutowej atmosferce.


Po posiłku udaliśmy się na koncert zespołu Cieśni i tańca do altany w parku Haffnera. Po drodze minęliśmy ekipę ćwiczącą jogę (niezły klimat). Przy altanie tłum Mazolewski z Walickim grają na kontrabasach, zamiennie na basach, w rytm jazzowej perkusji a trzy młode damy kicają i tańczą robiąc cały szoł jeszcze ciekawszym. Po jakimś czasie panie rozkładają kocyk i robią piknik, częstując publikę różnymi smakołykami. Następnie wchodzą na scenę, karmią chłopaków, zabierają im instrumenty i zaczynają grać. Chłopcy w tym układzie udają się na kocyk a potem częstują ludzi. Jednym zdaniem = wypas plan, i super zabawa.

















Następnym przystankiem był bar Perełka. Zagrali tam Trup w zsypie i Kobiety. Trup to kolezka którego wcześniej widzieliśmy w składzie Hator Hator czyli drony, ambient, elektronika. Chłop nawet dawał rade ale moim zdaniem to już nie był czas na takie gatunki. Większość raczej już trochę dziabnięta (incuding me ofkors) więc wszyscy czekali na Kobiety. A tutaj bez zaskoczenia, bardzo fajny, energetyczny, piosenkowy koncert. Świetna sekcja i cymbałki jedyne czego mi brakuje od pierwszej płyty to trochę jazdy na gitarach, strasznie to melodyjne i czyste. No i niezmiennie jestem zdania że nie powinni śpiewać po Polsku ale już nie zrzędzę generalna ocena musi być dobra.










Na sam koniec czekała na nas największa niespodzianka. Dwa koncerty na 10 metrowym klifie, na plaży przy zachodzie słońca. Żadne słowa nie oddadzą atmosfery tam panującej. Jako pierwsi zagrali Cieślak i księżniczki i dla mnie był to najlepszy koncert Streetwaves w tym roku. Piosenki na gitarę akustyczną, 2 wiolonczele i skrzypce grane przez Cieślaka i panie zapierały dech a nagrania takie jak The Sea and The Sun samym tytułem znalazły się w odpowiednim miejscu, o odpowiednim czasie. MEGA WYPAS. To wszystko mocno utrudniło zadanie następnej grupie California Stories Uncovered. Chłopaki zaczęli po zachodzie słońca. Wiązałem z nimi spore nadzieje ponieważ widziałem ich wcześniej dwukrotnie i za każdym razem się rozwijali. Teraz też zmienili styl ale niestety na gorsze. Po konsultacji z J uznaliśmy że zespół za bardzo podąża za trendami panującymi w muzyce a za mało pracuje nad własnym stylem. Dopiero ich starsze kompozycje uratowały koncert. Nie jest też tak że to kiepski zespół ponieważ poziom techniczny, brzmieniowy czy aranżacyjny jest na bardzo wysoki, po prostu coś mi tam nie gra i tyle... Na zdjęciach tylko Cieślak i Księżniczki bo mi bateria padła :)))
 











To był ciężki dzień ale wracaliśmy z dużym bananem na ryjach. Oby więcej takich inicjatyw...

2 komentarze:

  1. amen! Boruś amen! :) i dzięki za dobry wypad

    OdpowiedzUsuń
  2. Byłam tylko przez chwilęna Nowym Porcie a już wystarczyło, by było magicznie. Zazdroszczę Wam całego weekendu spędzonego ze Streetwaves. No i jest to impreza, której Gdynia może zazdrościć Gdańskowi ;) Naprawdę: oby więcej!

    OdpowiedzUsuń