Jak zwykle udało mi się, dzięki uprzejmości Michała przewieźć dupkę z Gdyni do Papryki samochodem, w obie strony (muchos gracias). Ludzi było tak sobie dużo, ale radosną informacją był fakt iż oprócz Lollipopsów grają jeszcze dwie kapelki. Pierwsza In my pocket to trójmiejski początkujący skład. Muzyczka indie ale niestety przed nimi jeszcze długa droga. Pomysły nawet nie najgorsze, ale wykonanie zostawiało wiele do życzenia. Drugi support przyjechał z Olsztyna. Oslo Kill City wypadło troszkę lepiej. Nie popełnili najgorszego (moim zdaniem) błędu tzn. nie grali ponad stan. Muzyka również indie może trochę emo ale lekkie, a jedynym dużym plusem było brzmienie jednej z gitar, naprawdę fajne. Irytował natomiast wokalista który wyglądał jakby śpiewał za karę albo co gorsze był martwy. Na koniec wyszli Lollipops i od pierwszych dźwięków wiadomo było że to już level wyżej. Wiedzieli po co wyszli na scenę, energiczna wokalistka (wokal taki w git, ale scenicznie żyjąca co się chwali) podrygujący gitarzyści i aktywna sekcja. Muzyka w zasadzie zgadzała się z recenzjami, garage rock lat 60 lekko przybrudzony (a szkoda bo aż się prosiło o trochę więcej jebnięcia) czy jak kto woli surf rock. Początkowo mnie nie zachwycili ale z każdym nagraniem było lepiej. Nie spanikowali również jak gitarzyście pękła struna, a widywałem bardziej znany zespoły które nie radziły sobie z tą zaskakującą sytuacją. Na bis bardzo ładnie wykonany cover The Kills ale podsumowując koncert jednak dość przeciętny. Mejbi nkst tajm. Poniżej moje amatorskie foty :)))
"(...)Irytował natomiast wokalista który wyglądał jakby śpiewał za karę albo co gorsze był martwy(...)"?! to zdanie jest jak lody w taki dzień jak dziś :D
OdpowiedzUsuń