No i poszedl choc tak mu sie nie chcialo ze rece opadaja. Na miejscu ku swemu zaskoczeniu spotkal niejakiego Janusza(nie dlatego ze Janusz nie bywa w Papryce) z ktorym nie omieszkal poprawic z lekka skrzywionego nastorju. Po dwoch lufkach, kilku pecikach i zebraniu sie reszty spodziewanej ekipy, wbil do gory. A na Gorze swiatelko minimalne, ludzi nie za duzo ale tez nie za malo no i zaczeli.
Musze przyznac ze poprzednio slyszalem ich jako suport przed Something like elvis i podobalo mi sie srednio gdyz uznalem ta muzyczke za dobra ale za lekka jak dla mnie. Badz co badz Twilite to dwoch panow z gitarami akustycznymi, ktorzy graja piosenki raczej melancholijne i spokojne a nie takie ktore wykopuja w kosmos, bylem wiec pozytywnie zaskoczony gdyz troszke sie u nich pozmienialo. Pojawily sie pewne elementy zloopowanych podkladow perkusyjnych a takze, co ucieszylo mnie znacznie bardziej, pokombinowali troche z brzmieniami gitar. Reasumujac, plusy : koncert udany, zespol perspektywiczny i rozwijajacy sie minusy : konferansjerka tragedia, lepiej chyba milczec niz mowic ze nie wie sie co powiedziec :) no i nadal nie jest to moja muza. Tak czy siak oplacalo sie ruszyc to moje leniwe dupsko do Sopotu :)
peace Boro
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz