wtorek, 18 października 2011

Wrocławski Weekend czyli Melvins + Atari Teenage Riot - 15-16.10.2011 - Firlej

Zaczęło się w piątek. Torba a do niej cdki, mikser, trzy pary gaci, browar, płyty i do Tczewa - bazy wylotowej, w gości do Basi i Jacka. Na stole placki zrobione przez niejaką Aleksandrę na bazie przepisu niejakiej Izabeli, która niestety nie towarzyszyła nam w tym jakże udanym wypadzie. Wieczór bardzo miły, jedzonko - czekt, piwko - czekt, tequila - czekt i lulu bo wstać trzeba było wcześnie (jak dla mnie dużo za wcześnie). Na szczęście nie tylko my się nie wyspaliśmy. Po drodze zgarnęliśmy niejakiego Olka, który jednak nocy poprzedzającej przeszedł trudniejszą i chyba intensywniejsza drogę przez balangę. Podróż minęła w szybkim tempie i bez zakłóceń. Po drodze restauracja zajazd (rasówka jeśli idzie o wystrój i obsługę czytaj kelner Andrzej w kamizelce od garniaka i klasycznie polskie menu plus poroża na ścianach) i o 15 byliśmy na miejscu. Kima przed koncertem i jednak lekko adrenalinka skoczyła, wszak miałem puszczać muzę przed Melvinsami. W Firleju się już uspokoiłem bo myślę że nie licząc znajomych, nikt za specjalnie uwagi na mnie nie zwracał. Pograłem te grungo stonery, nawet dostałem jakieś tam nieśmiałe brawa i zaczęło się. Chłopcy zajebali w ryj od początku dało się odczuć że koncert będzie wielki. Dwie perkusje (tu opinie są różne) zrobiły na mnie dobre wrażenie, a jedynym minusem było moim zdaniem ich brzmienie (coś złego musiałem napisać wszak to ja). Gitara i bas ? OGIEŃ KURWA. Miałem pewne obawy co do techniki wykonania bo zespół słynie raczej z mocy niż jakiś tam fajerwerków, okazało się że i brzmienie i technika i nawet wokale były rewelacyjne. Zostałem zmiażdżony!!! Nie będę się to rozpisywał nad set listą bo to rzecz gustu, mi niczego nie zabrakło, no może poza bisem, ale i to dało się przełknąć bo koncert trwał godzinę czterdzieści, więc całkiem przyzwoicie. Reasumując - było głośno, było pięknie. Po koncercie chłopaki najzwyczajniej w świecie wyszli do ludzi i każdy mógł sobie kliknąć fotę, czy zamienić ze dwa zdania (zrobili to np. chłopcy z Broken Betty, wyraźnie zajarni wydarzeniem, co się chwali, bo nic nie gwiazdorzyli a po prostu nadal są fanami muzyki, a nie tylko wykonawcami). Po wypiciu paru głębszych i wymianie odczuć koncertowych pojechaliśmy z Olką do hostelu i machnęliśmy Matrixa w tv i padliśmy na cyc - po takich wrażeniach chyba zrozumiałe. Niedzielę zaczęliśmy od lenistwa w wyrach i regeneracji przed ATR (wiadoma rzecz że moc była potrzebna) Koło 15 pokręciliśmy się po Wrocku - fajne miasto, jest gdzie połazić, kawa, piwko, drinki i obiad u znajomych Basi i Jacka. Koło 18 dotarliśmy do Firleja a tam dupa bo otwarte od 19. Została więc knajpa obok. Dopiero w środku skumałem że to knajpa kibiców śląska wrocław, więc ci co mnie znają wiedzą jakie miałem odczucia i co śpiewałem sobie w głowie :). Przed ATR grały dwa supporty - pierwszy to
JUNKIE PUNKS
dj grający breakbeat, elektro z kolegą szyjącym na wieśle (no nie powaliło choć żenady nie było) a drugi ROWDY SUPERSTAR i tu już dużo ciekawiej. Posłużę się notką z zapowiedzią koncertu na ich temat, bo sam nie wiem jak to opisać. Rowdy Superstar to psychodeliczny rapowy projekt z Londynu. Do swoich inspiracji zalicza m.in. Prince'a, Davida Bowie oraz M.I.A. Dzięki zręcznej mieszance dźwięków old-school'owego hip-hopu i popu z lat 90-tych powstaje coś naprawdę niesamowitego. Bardzo szybko został okrzykniety prawdziwym odkryciem i wielkim talentem. Bez wątpienia będzie to ciekawa rozgrzewka przed Atari Teenage Riot! Od siebie dodam iż bardzo ładne układy taneczne zaprezentowali. Do rzeczy. Jakbym miał jednym zdaniem opisać koncert ATR ? Byłem na Atr więc wiem co to wiksa dziwko :). Ogień z dupy. Głośność 200 %, energia 300 %, swiatło 500 %. Ocena całości tysiąc kurwa milionów procent. Myślę że ich koncerty mogły by służyć w medycynie eksperymentalnej do wywoływania padaczki czy innego chujstwa. Nie da się opisać tego się co tam działo bo nie wystarczy przymiotników. Jedno jest pewne. Bardzo dobry set i Revolution Action na Bis... styka. Po takim weekendzie banan z ryja za szybko nie znika, mimo morderczej 11 h podróży powrotnej polskim pkp. A dziś co? a dziś Searching for Calm w Papryce więc co? Więc jedziemy dalej. Bez odbioru. P.s kilka fotek z wyjazdu
















































































1 komentarz:

  1. no i super. świetnie się to czyta (lubie ten styl) ogląda też się miło fajnie że dałeś więcej fot (albo inne trochę niż Ola) o tym wszystkim mogę napisać tylko jeszcze raz że zazdroszczę bardzo!
    pozdrawiam czaban

    OdpowiedzUsuń