niedziela, 30 października 2011

Napięty grafik

Środa oprócz standardowego/obowiązkowego pobytu w Papryce zaczęła się od wizyty w Sfinksie 700 na koncercie składu Adam Bałdych Damage Quartet. Ludzi może z tuzin, a obrót na barze to 32 zl - wiem bo sam zostawiłem. Co do muzy to skład ciekawy tj. skrzypce, kontrabas, klawisz i perkusja, technika super (w końcu to jazz), ale numery fajne, określane przeze mnie mianem szpiegowskiego, drum basowego jazzu wymieszane były z kawałkami, które spokojnie nadawały by się na ścieżkę dźwiękową do Ekstradycji, toteż uczucia mieszane co najwyżej. Aha no tak, bo bym zapomniał, solo na garach petarda i ogólnie pałker rulez :). Po zakończeniu (a w zasadzie to jeszcze w trakcie) udaliśmy się do tej czerwonej pieczary zagłady. Co mogę powiedzieć o jamie? Frekwencja zero, najebunda milion, Goran spiewający Purpule Rain Princa, za całą resztę zapłacisz MasterCard. Żałujta bo chłopcy braki przygotowania nadrabiali energią. Tyle.
Zwyczajowo czwartek spędzam na leżąco ale ten był wyjątkowy. 12:06 pociąg do Tczewa. 14:00 samochód do Poznania na And So I Watch You From Afar, w zacnym, dwuosobowym składzie czytaj Basia i Ja. Dojechaliśmy bez żadnych problemów i zajarani czekaliśmy co się wydarzy. Klub Fabrika, bo tam odbywał się Gig, jest stosunkowo nowym miejscem na mapie Poznania. Piwnica kamienicy na starówce, o czarującym klimacie. Ludzi może ze setka (i to w sumie raczej żebrana) ale za to wszyscy wiedzieli na co przyszli i po co przyszli. Jako pierwsi na scenie pojawili się Antlered Man których styl określiłbym jako Emo/Scremo/Indie/Noise. Chłopaki dali czadu, ze sceny biła energia a jedynym problemem był lekko zamulone, zbasowane brzmienie (ale cóż w końcu to piwnica), co jednak nie przeszkadzało zebranym w dobrej zabawie. Krótki koncert i wyczekiwanie na ASIWYFA. Tutaj jeńców już nie było od pierwszego do ostatniego numeru. Idealna technika (a wiadomo że matematyczne granie jest jednak dość wymagające) plus energia mega (nie zatrzymywali się nawet na chwilę), plus dźwiękowiec któremu nawet i przestrzeń udało się osiągnąć w tych trudnych warunkach, plus skromne oświetlenie (myślę że przywiezione), które idealnie pasowało do tego co działo się na scenie. Zespół dał z siebie wszystko, zagrał całą nowa płytę i najlepsze numery ze starszej, pozwolił sobie również na niesamowita improwizację pod koniec, jednym słowem Petarda! Nie omieszkałem również zakupić paru krążków, które muzycy chętnie podpisali. Wnioski płyną proste : warto czasem ruszyć dupę kawałek dalej, nawet jeśli się nie jest fanem, na co przykładem jest Basia (chwile ją musiałem przekonywać) która podzieliła mój entuzjazm po koncercie i była bardzo zadowolona z tego wyjazdu.
Jak na niedzielny poranek wystarczy a dalszych relacji spodziewajcie się we wtorek, bo nie próżnowałem wczorajszej nocy :))) czirs

wtorek, 25 października 2011

Żywa Środa: Koncert Ląd Morze Ląd + Psyhodelic Jam Session - Papryka 26.10



Następna całkiem mega środa. Gentleman został odwołany, ale w zamian zagra formacja Ląd Morze Ląd. Pierwszy set to normalny koncert, a drugi to improwizacja w psychodelicznym klimacie, może jakieś coery, się okaże, tak czy siak warto, gdyż formacja koncertuje bardzo rzadko. Dodatkowo na scenie pojawi się Michał Goran Miegońi znany z Kiev office

Ląd Morze Ląd :


... Powstały w 2010 roku zespół wywodzi się z formacji Kolonia, obecnej na scenie gdyńskiej od 3 lat. Liderem zespołu jest gitarzysta, wokalista i tekściarz Arek Bieszke (Karol Schwarz All Stars, Marla Cinger). Skład uzupełniają: Piotr Hopcia, basista grający również w formacji C4030, oraz Krzysztof Wroński, znany między innymi z grupy Kiev Office.

Ląd Morze Ląd porusza się w klimatach muzyki alternatywnej, shoegaze'u i post rocka. Zespół łączy piękne melodie z agresywnym brzmieniem gitary i rockową energią. Wśród inspiracji muzycy wymieniają m.in. Modest Mouse, Ściankę, Deerhuntera, A Place to Bury Strangers.

Zadebiutowali na festiwalu ‘Seven Festival 2010’ w Węgorzewie, a ich pierwszy singiel ‘Podstawy Matematyki’ został umieszczony na albumie ‘Gdynia w Stereo’ (Bliza Records)


Zapraszamy !!

"Żywe Środy" jest serią żywych imprez granych przez kolektyw muzyków pomorskiej sceny muzycznej. Spotykamy się co środę w sopockim klubie "Papryka" od 2005 roku, gdzie z imprezy na imprezę przyciągamy do siebie coraz więcej znamienitych muzyków nie tylko z Pomorza.


W naszych improwizacjach oscylujemy w różnych stylach: Funk, Acid-Jazz, Breakbeat, Reggae, Jazz, Rock, Punk, Elektronika, Ambient, pojawiają się też czasem improwizowane wersje znanych kawałków.

Nasze imprezy często kończą się późną nocą, latem czasem nawet nad ranem. Jeśli nie miałaś/eś okazji przeżyć naszej imprezy, to tym bardziej serdecznie zapraszamy. Zapraszamy tez muzyków do wspólnego grania.

Support & After: Boro
Wizuale: Jungs Visuals

poniedziałek, 24 października 2011

No mega

Jeszcze nie doszedłem do siebie po wpierdolu który spuściły mi ATR i Melvins a tu kolejny tydzień napiżdżanki. Zaczęło się od bardzo fajnego Searching for Calm w Papryce. Skład dwa basy, dwie gitary i gary zapowiadał ostre bęcki. Okazało się że nie taki diabeł straszny jeśli idzie o głośność, a jakość dźwięku w Paprze zawsze była mega plusem tego miejsca to też i tu nie było wyjątku. Uczucia jendnak mam mieszane. SFC to kombinacja piosenkowych, niemal popowych fragmentów (stingo podobne pitu pitu, które mnie nie rusza) z bardzo fajnym post hardcorem a także reggae. Styl bardzo ciekawy tyle że działa to tak na plus jak i na minus. Czasami to pomieszanie gatunków zachwyca i składa się na doskonałe numery a czasami to niestety przerost formy nad treścią. Aby mnie jednak źle nie zrozumiano, koncert bardzo mi się podobał, zespół trzyma poziom muzycznie i technicznie i na pewno jest ciekawą pozycją na polskim rynku. Dla tych co nie słyszeli zapraszam na początku listopada na Dezertera do Ucha SFC wystąpi tam w roli supportu i sam jestem ciekawy jak poradzą sobie na dużej scenie, więc chyba się tam wybiorę, a co tam. Tyle z wtorku. Środa jak to środa - żywa. Tribute to U2 którego fanem nie jestem, nie byłem i nie będę. Przyznać muszę jednak że jak Wierzba robi dżema to nie ma chuja we wsi. Świetnie przygotowane (no jakieś tam kefy były ale nie znowu jakieś tam dramatyczne), bardzo fajna i liczna grupa wokalistów (nie licząc Wiliama żaby Malcolma. Co by mnie źle nie zrozumieć nic do niego nie mam a nawet uważam że śpiewa czysto tyle że barwa mi kompletnie nie robi) i dobry dobór materiału. Szczególnie podobało mi się Sunday bloody sunday no i Ewa która nie pamiętam co śpiewała, ale dał chłopcom po twarzy. After kibel niestety ale tak to już bywa. Czwartek zbierałem siły na weekend (jeśli tak można to nazwać, ci co widzieli to wiedzą) więc nie wykazałem większych oznak aktywności  czy ruchu. Piątek to premiera nasionowego samplera - pierwszy organizowany przeze mnie koncert w Desdemonie. Ja osobiście jestem z niego względnie zadowolony z powodów poza koncertowych ale po kolei. Przed imprezą była mała nerwówka ale wszystko się udało i zaczęliśmy z 20 tylko minutowym opóźnieniem. Pierwszy był dj set Polyester Beat - całkiem do rzeczy techenko house. Później Popsysze, których wcześniej nie słyszałem i zrobili na mnie bardzo dobre wrażenie. Proste, rockowe formy, mało kombinacji dźwiękowych natomiast super melodie, i dobra energia - zdecydowanie na plus. Ksas i Khadaffi to temat już opisywany niedawno, więc dodam tylko iż potwierdzili swoją klasę. Na koniec Dj Kurwa z pełną, weselną konferansjerką  Misiem Dżeksonem (bez kitu) i finito. Całość w miłej atmosferce przy całkiem solidnej frekwencji i gdyby nie fakt że jeden taki ciołek rozjebał statyw od garów, za który muszę zapłacić i sprowokował mały fight na zewnątrz, to byłbym szczęśliwy, a tak zostaje mi odnalezienie go i skrojenie z kasy - cóż, może się uda. Sobota to dzień zbiorowych urodzin w Desdemonie i powiem tak - MASAKRA. Frota z Krzysiem pełne pogo, a ja mogłem pograć rzeczy których wcześniej normalnie bym nie mógł więc... więc dziękuje za możliwość akompaniamentu do tego kompletnego upodlenia alkoholowego! W niedziele zwykłem umierać, ta jednak była wyjątkiem. Wojtek Mazolewski Quintet w Mieście Aniołów (knajpa z piekła, kelner 50 letni Andrzej w, a jakże kamizelce od garnituru i ogólne wrażenie upgrejdowanego prlu - czad). Sam koncert składał się z dwóch setów. Ze względu na logistykę, usłyszeliśmy pół pierwszego i pół drugiego. Niespodzianki nie było WMQ jak zawsze nie poniżej wysokiego poziomu, choć przez kaca mordercę zachwytów i było. Na koniec zostali Paula i Karol w Papryce. No cóż nie jestem fanem tego typu grania, ale jedno jest pewne, doła to leczy chyba z miejsca. Muzę określił bym mianem folko/hipstero/countro/indie przy której wykonaniu uśmiech nie schodzi z twarzy tak nadawców, jak odbiorców. Reasumując - trochę gejoza ale jak najbardziej na tak. Dobra czas na mnie bo się nastukałem a jeszcze muszę się nastukać. Enter. Zdjęcia z piątku Paweł Jóźwiak



























wtorek, 18 października 2011

Wrocławski Weekend czyli Melvins + Atari Teenage Riot - 15-16.10.2011 - Firlej

Zaczęło się w piątek. Torba a do niej cdki, mikser, trzy pary gaci, browar, płyty i do Tczewa - bazy wylotowej, w gości do Basi i Jacka. Na stole placki zrobione przez niejaką Aleksandrę na bazie przepisu niejakiej Izabeli, która niestety nie towarzyszyła nam w tym jakże udanym wypadzie. Wieczór bardzo miły, jedzonko - czekt, piwko - czekt, tequila - czekt i lulu bo wstać trzeba było wcześnie (jak dla mnie dużo za wcześnie). Na szczęście nie tylko my się nie wyspaliśmy. Po drodze zgarnęliśmy niejakiego Olka, który jednak nocy poprzedzającej przeszedł trudniejszą i chyba intensywniejsza drogę przez balangę. Podróż minęła w szybkim tempie i bez zakłóceń. Po drodze restauracja zajazd (rasówka jeśli idzie o wystrój i obsługę czytaj kelner Andrzej w kamizelce od garniaka i klasycznie polskie menu plus poroża na ścianach) i o 15 byliśmy na miejscu. Kima przed koncertem i jednak lekko adrenalinka skoczyła, wszak miałem puszczać muzę przed Melvinsami. W Firleju się już uspokoiłem bo myślę że nie licząc znajomych, nikt za specjalnie uwagi na mnie nie zwracał. Pograłem te grungo stonery, nawet dostałem jakieś tam nieśmiałe brawa i zaczęło się. Chłopcy zajebali w ryj od początku dało się odczuć że koncert będzie wielki. Dwie perkusje (tu opinie są różne) zrobiły na mnie dobre wrażenie, a jedynym minusem było moim zdaniem ich brzmienie (coś złego musiałem napisać wszak to ja). Gitara i bas ? OGIEŃ KURWA. Miałem pewne obawy co do techniki wykonania bo zespół słynie raczej z mocy niż jakiś tam fajerwerków, okazało się że i brzmienie i technika i nawet wokale były rewelacyjne. Zostałem zmiażdżony!!! Nie będę się to rozpisywał nad set listą bo to rzecz gustu, mi niczego nie zabrakło, no może poza bisem, ale i to dało się przełknąć bo koncert trwał godzinę czterdzieści, więc całkiem przyzwoicie. Reasumując - było głośno, było pięknie. Po koncercie chłopaki najzwyczajniej w świecie wyszli do ludzi i każdy mógł sobie kliknąć fotę, czy zamienić ze dwa zdania (zrobili to np. chłopcy z Broken Betty, wyraźnie zajarni wydarzeniem, co się chwali, bo nic nie gwiazdorzyli a po prostu nadal są fanami muzyki, a nie tylko wykonawcami). Po wypiciu paru głębszych i wymianie odczuć koncertowych pojechaliśmy z Olką do hostelu i machnęliśmy Matrixa w tv i padliśmy na cyc - po takich wrażeniach chyba zrozumiałe. Niedzielę zaczęliśmy od lenistwa w wyrach i regeneracji przed ATR (wiadoma rzecz że moc była potrzebna) Koło 15 pokręciliśmy się po Wrocku - fajne miasto, jest gdzie połazić, kawa, piwko, drinki i obiad u znajomych Basi i Jacka. Koło 18 dotarliśmy do Firleja a tam dupa bo otwarte od 19. Została więc knajpa obok. Dopiero w środku skumałem że to knajpa kibiców śląska wrocław, więc ci co mnie znają wiedzą jakie miałem odczucia i co śpiewałem sobie w głowie :). Przed ATR grały dwa supporty - pierwszy to
JUNKIE PUNKS
dj grający breakbeat, elektro z kolegą szyjącym na wieśle (no nie powaliło choć żenady nie było) a drugi ROWDY SUPERSTAR i tu już dużo ciekawiej. Posłużę się notką z zapowiedzią koncertu na ich temat, bo sam nie wiem jak to opisać. Rowdy Superstar to psychodeliczny rapowy projekt z Londynu. Do swoich inspiracji zalicza m.in. Prince'a, Davida Bowie oraz M.I.A. Dzięki zręcznej mieszance dźwięków old-school'owego hip-hopu i popu z lat 90-tych powstaje coś naprawdę niesamowitego. Bardzo szybko został okrzykniety prawdziwym odkryciem i wielkim talentem. Bez wątpienia będzie to ciekawa rozgrzewka przed Atari Teenage Riot! Od siebie dodam iż bardzo ładne układy taneczne zaprezentowali. Do rzeczy. Jakbym miał jednym zdaniem opisać koncert ATR ? Byłem na Atr więc wiem co to wiksa dziwko :). Ogień z dupy. Głośność 200 %, energia 300 %, swiatło 500 %. Ocena całości tysiąc kurwa milionów procent. Myślę że ich koncerty mogły by służyć w medycynie eksperymentalnej do wywoływania padaczki czy innego chujstwa. Nie da się opisać tego się co tam działo bo nie wystarczy przymiotników. Jedno jest pewne. Bardzo dobry set i Revolution Action na Bis... styka. Po takim weekendzie banan z ryja za szybko nie znika, mimo morderczej 11 h podróży powrotnej polskim pkp. A dziś co? a dziś Searching for Calm w Papryce więc co? Więc jedziemy dalej. Bez odbioru. P.s kilka fotek z wyjazdu