czwartek, 3 listopada 2011

Złomowiec plus Halloween = Śmierć w Wenecji

W sobotę bryknęliśmy na złomowiec na pogórzu, w którym Maciej Bednarek alias Zurt de Lux zorganizował jedyny w swoim rodzaju event. Bardzo wysoka hala (koło 7 metrów na bank) na co dzień będąca skupem złomu przemieniła się w sale koncertowo - imprezową. Niesamowite wnętrza pełne przeróżnych gadżetów i kolekcji. Zbiór kasków milicyjnych z poprzedniego ustroju, a obok ściana poroży i obrazów, to wszystko składa się na magię tego miejsca. Nie zabrakło fury żarcia (za free ofkors) i fury wódy (również) więc atmosfera sprzyjała prokreacji :). Jeśli idzie o ludzi to impreza nie była promowana w żadnych mediach, toteż w zasadzie byli tam sami znajomi, plus ekipa na co dzień pracująca na złomowcu z towarzyszami swoich żywotów (oryginały bez kitu). Jako pierwszy na scenie zjawił się Jacek Kulesza i jak zawsze swoim wariackim, rockendrolowym występem ożywił towarzystwo (nie będę się tu rozpisywał gdyż wszyscy wiemy co to za pozytywny czub :)). Po chwili przerwy na ploteczki, bigosik i wódeczkę, swój szoł zaczął Ludojad, czyli radosna ekipa stylizowana na Wejherowo Nanice. Muzycznie miazga. Super mix funkująco-regujący, coś jakby połączyć klasyczne, wolne reggae ze starym Kultem i nowymi kapelkami typu ChkChkChk. Trochę psychodeli, dobry grove i świetne brzmienia. Jedyny minus (zauważyłem że jak pisze o jakiś koncertach prawie zawsze pojawia się to zdanie) to wokal. Niestety ani barwa, ani teksty, ani melodia, a w zasadzie jej brak, kompletnie nie robiły. Nie rozumiem kapel uskuteczniających pseudo recytację, na dodatek pseudo śmieszną, ale cóż nie można mieć wszystkiego i generalna ocena jest jednak bardzo pozytywna. Po występie Ludojada spaliliśmy wrotki na bazę, gdyż wóda mocno dawała się we znaki i nikt z nas nie chciał chyba się tam zglebić i wracać nad ranem z pogórza.

Halloween to już tradycyjnie mega przegięcie. Urodziny Skomy (przebrany za Adolfa H. zresztą bajecznie) nigdy nie skończyły się na trzeźwo, a w zasadzie nikt nie wie jak się zwyczajowo kończą, bo wszystkim rwie się film :) Od rana byłem nie w sosie bo mi się tu w Desde wszystkie baby malowały i wszystkie coś chciały. Ratunek nadciągnął od Pita który porwał mnie do chaty i się tam troszkę naprawiliśmy. Sama impreza ? Tańce, hulanki i swawole, 70% ludzi przebranych i to naprawdę fajnie (zwyciężyła rodzina adamsów bez dwóch zdań). Zagraliśmy (Pit grał ze mną) chyba wszystkie możliwe gatunki muzyczne i padliśmy na cyc (no prawie bo zalegliśmy jeszcze na 2 h po zamknięciu). Efekt był taki że święto zmarłych dotyczyło mnie bardziej niż zwykle, bo mój stan tego dnia był bardziej martwy niż nie.

Złomowiec
























Halloween















































Brak komentarzy:

Prześlij komentarz