Wieczór zaczął się od piwka z Frotą w klubie Blues i wysłuchania opowieści z Primavery. Cóż za rok chyba nie ma wyjścia i trzeba jechać bo line-up był okrutnie dobry, ale do rzeczy. W Uchu byliśmy pierwsi. Niestety jak się okazało, co staje się już tradycją można dodać jeszcze 18 osób i koncert się zaczął. Touchy Mob to jeden człowiek, wizualnie mieszanka chłopczyka strzyżonego przy pomocy miski zmieszanego z Bin Ladenem (i proszę mnie źle nie zrozumieć, sam jestem posiadaczem okazałej brody, ale jego to zz top by się nie powstydziło), a muzycznie ? no właśnie po kolei. Wystartował od spokojnej gitary akustycznej i śpiewu. Później wszystko bardzo harmonijne się rozwijało. Najpierw loopy na gitarę, potem lekkie bity by w momencie kulminacyjnym grać praktycznie minimal techno. Duża swoboda na scenie, gitara i śpiew nie przeszkadzały kompletnie w obsłudze elektroniki. Koncert dosyć długi, klimatyczny i bardzo udany. Jakbym miał jednym zdaniem określić muzykę to powiedziałbym że to tak jakby wziąć Nicka Drake, nagranie violently happy Bjork i dj grającego techno, house wrzucić do miksera i danie gotowe. Niech żałują ci co nie byli bo to naprawdę fajne, nowe, świeże spojrzenie na muzykę. Tradycyjnie już moje brzydkie fotki
oj żałują, żałują :/
OdpowiedzUsuń