środa, 8 czerwca 2011

Charytatywny koncert - Gramy dla Piotra Stopy Żyżelewicza - 07.06 Sopot Sfinks 700 - relacja

Zacznę od podziękowań dla Filipa Gałązki i wszystkich którzy dołożyli cegiełkę do organizacji tej imprezy. Cel był szczytny więc tym bardziej ucieszyła mnie frekwencja (może nie full ale całkiem sporo ludków). Zaczęło się standardowo od 1,5 h obsuwy czego w tym przypadku się akurat nie spodziewałem, nie przeszkodziło to jednak w niczym, wszak morze jest blisko więc zalegliśmy sobie na piwko w Atelier, w ogródku (czytaj na plaży). Zaczęło się od występu Biafro Larrego okey Ugwu, które bardzo pozytywnie mnie zaskoczyło. Kiedys było to raczej proste reggae a teraz to jakby połączyć Fela Kutiego z transującym reggae. Długie, energiczne numery i co mnie zaskoczyło (do tej pory uczucia mieszane) bardzo fajny wokal Larego. Po Biafro wyszli Freeyo czyli Mazolewski, Gos i Wojtczak. Tutaj trochę brak mi słów aby oddać jak zajebiście chłopaki wymietli. Pełna improwizacja (o tym dowiedziałem się później) z początku free jazzowa. Wojtek używał loopu do basu i przesteru który brzmiał jak dęciak zmieszany z gitarą z fuzzem, Wojtczak szalał na saksofonie a Michał robił z garami czary mary łonder szponder. W późniejszej części było bardziej melodyjnie a najfajniejszy fragment to ten w którym Irek grał na saksie mówiąc do niego jednocześnie STOPA ! Fantastyczny koncert. Myślę że żadna sala koncertowa świata, czy w Nowym Jorku czy Tel Awiwie nie przeszła by obojętnie obok tego szoł. Następnie na scenie pojawiła się, oczekiwana przez większość Brygada Kryzys. Zagrali w oryginalnym składzie. Duża energia, wszystkie hity i pełna moc. Nie trzeba chyba dodawać że ludzie oszaleli a że ja fanem wielkim nigdy nie byłem, to na zewnątrz lizałem rany po Freeyo. Dużo większe wrażeni zrobił na mnie mimo wszystko Izrael. Wiadomo co się działo - płonął babilon. Bardzo liczny skład, fajne brzmienie, i czysta reggeaowa energia. Podsumowując Brygadę i Izrael - niby stare pryki, niby grali bez prób ale nie zapomnieli co znaczy hasło napierdalać :). Na koniec została więc Miłość, niestety bez Trzaski, ale za to z Sikałą. Taka trochę wisienka na torcie i jak to określił Tymański - stara Miłość nie rdzewieje. Bardzo klasyczny jazz, Sikała w świetnej formie, Możdżer który jakby strzelał z palców nabojami to byłby najszybszym karabinem świata a i sekcja naprawdę bardzo zgrana, równa i z fantazją. Jedyna rzecz która mnie zawiodła ździebko to fakt że Tymański grał na basie a nie na kontrabasie. Cóż nie można mieć wszystkiego. Reasumując bardzo ale to bardzo udana impreza, szczytny cel i kolejny zajebisty wieczór za nami....







































Brak komentarzy:

Prześlij komentarz