niedziela, 15 maja 2011

Relacja z Bear Claw i Zywej Srody

Sklad byl godny Frota, J i ja. Wszyscy jednoznacznie nakreceni i
ciekawi jak to wypali. Na miejscu okazalo sie oczywiscie ze ludzi jest
tyle samo co grajacych a bilet kosztowal 10 ziko przeca. Coz odwieczny
problem z frekwencja jest juz dosc nudny tyle ze tym razem naprawde
maja czego zalowac ci co poskapili.
Pierwszy na scenie zameldowal sie Self-evident.
Po trwajacej dosolownie 2 minuty probie dzwiekowej wyszli i ... Kurwa wymietli.
Klimatycznie to takie amerykanskie emo z najlepszych dla siebie lat. Poczatkowo
moj wspoltowarzysz J stwierdil ze mimo swietnego brzmienia i obycia
scenicznego troche brakuje chlopaka jebniecia. Przytaknalem J mowiac: jo troche jo,
w odpowiedzi zespol zajebal wiec wszystko bylo juz cacy. Zagrali mniej niz godzine (bylem
zbyt pochloniety muza by liczyc) ale widac bylo ze mimo wspomianej juz
frekwencji swietnie sie bawili.
Po krotiej przerwie na scenie zameldowali sie Bear Claw. Trio w orginalnym
skladzie perkusja, bas i bas :) Tu juz jencow nie bylo od poczatku.
Bardzo mocne brzmienia basow (rozne) i jeszcze mocniejsze i energiczniejsze
gary. Ciezko opisac slowami co to za gatunek muzyki. Palker jak slusznie
zauwazyla Frota napierdalal post hardcorowo ale mi osobiscie muza jako
calosc bardziej pasuje do seatelowskiej sceny sprzed wielkiego wybuchu,
a tak naprawde to brzmi poprostu jak.. Bear Claw i to jest najwieksza
sila tego skladu.
Generalnie wiec oceniam ten wypad jako mega udany zwazywszy rowniez fakt
iz wydalem majatek na merch ale co tam, teraz przynajmiej piszac tego
posta z glosnikow sacza sie wspomienia.

Dalej bylo juz niestety gorzej. Po szybkiej akcji taksowka do desdmony, zgarniecie
drugiej zacnej ekpipy - Mela, Magda i Ewa i wbitka do Papryki do roboty.
Zawiozla nas niezastapiona na tym froncie miss Destruction (czyli Magda).
Na miejscu okazalo sie ze moje obawy co do jamu byly sluszne. Ludzi bardzo duzo a chlopaki juz
graja. Muzycznie wypadli bardzo przyzwoicie jesli mozna tak powiedziec
o zagraniu coverow 3 Doors Down...Coz jesli covery byl wczesniej wspomianej
kapeli no to adekwatna byla i publika. Sala wypelniona 18 latkami wpatrzanymi
maslanymi oczetami w wokaliste (badz co badz wokal bardzo fajny) czego konsekwencja
byl after w moim wykonaniu do pustej sali. Dziekuje tylko stalym bywalca srodowym za
wsparcie gdyby nie wy musilbym skonczyc grac zanim zaczalem a tak coz... chociaz do 2
pogralem, wsiedlismy w takse i back home. flaszka do lusta i lulu jutro tez jest dzien...

p.s a za tydzien w Paprze Alice in Chains tribute i tu juz moze byc tylko wypas !!! kto nie
wpadnie ten krzywy czlonek !!!

p.s 2 ponizej kilka fotek z koncertu. Jako ze nie jestem fotografem to zwykla amatorka
plus zabawa w photoshopie :)))





2 komentarze:

  1. no i bardzo kurwa brawo, takie relacje to ja mogę czytać jak najczęściej, poziom emocji milion poziom gramatyki 3 czyli cel, do którego sam dążę :D

    OdpowiedzUsuń
  2. pisz pisz. może się co niektórzy obudzą na fajne koncerty. Ja się tak pochłonąłem w Selfevidenta że napieprzam naokrągło. Bez kitu naokrągło. Bear mnie z płytki troche rozczarował..na żywo milion razy lepiej wypadają.

    OdpowiedzUsuń